Dzisiaj wypada zupełnie nieokrągła rocznica śmierci Feliksa Jasieńskiego. Cytowany artykuł pochodzi z Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Autor przypisuje Mandze pobyt w Japonii, czego nie potwierdzają historycy badający jego życie. Nie mówił też o takiej podróży sam Manggha. A zresztą, kwestia "był - nie był w Japonii" nie ma tu i tak żadnego znaczenia.
Lata mijają, może setna rocznica będzie okazją do nakręcenia filmu o Młodej Polsce, Zielonym Baloniku, malarzach - modernistach, dandysach i przyjacielu wielu spośród najlepszych artystów tamtej epoki - Mandze Jasieńskim, który potrafił wzbogacać swoją kolekcję nawet w niezbyt konwencjonalny sposób - wynosząc z pracowni artysty dzieło pod płaszczem (ale gust miał przecież świetny!).
Oto artykuł z 10 kwietnia 1929 roku.
ŚMIERĆ MANGHI
Wspomnienie o Feliksie Jasieńskim.
W sobotę dn. 6 b. m., jakeśmy już donieśli, w swojem mieszkaniu w Krakowie, na rogu Rynku i ul. św. Jana − mieszkaniu, znanem tak dobrze Wszystkim miłośnikom sztuki i będącem raczej muzeum, w którem kątem mieszkał jego właściciel − zmarł Feliks Jasieński, największy może w Polsce zbieracz dzieł sztuki, jeden z najlepszych jej w Polsce znawców, a największy bezwarunkowo jej miłośnik. Wiadomość ta odbije się najszerszem echem w całej Polsce, gdyż nazwisko to było naprawdę głośne pomiędzy wszystkimi, którzy sztukę plastyczną u nas tworzyli lub ją kochali czy nią się zajmowali.
Była to postać niezwykle charakterystyczna, uderzająca już wyglądem zewnętrznym. Znała ją dobrze Warszawa i znał ją dobrze Kraków. Zresztą przynajmniej twarz Jasieńskiego znali wszyscy, gdyż nie było zapewne w Polsce człowieka, któryby był tyle razy portretowany, i to przez najznakomitszych mistrzów malarstwa polskiego. Twarz wyrazista, o typie, przypominającym raczej Araba − to też portret Jasieńskiego w oryginalnym stroju arabskiego szeika może śmiało uchodzić za arabski, „oryginał". Postać wysoka, imponująca, przytem chód szybki, ubranie zawsze skromne i zaniedbane, pomimo zamożności właściciela − gdyż wszystkie swoje pieniądze wydawał on zawsze tylko na kupno dzieł sztuki.
Zgromadził jej też taki zbiór, jak żaden z prywatnych ludzi w Polsce. Choćby dzięki tym zbiorom, pamięć Feliksa Jasieńskiego będzie bardzo długo żyła na ziemiach polskich − trzeba to powiedzieć, że był to może jedyny u nas człowiek, który całe swoje zbiory sztuki, zbiory niesłychanie bogate pod względem liczebnym, jak pod względem wartości dzieł je składających, ofiarował jeszcze za życia społeczeństwu.
Pod tym względem zaaługi s. p. Jasieńskiego są poprostu nie do ocenienia. Z namiętnością niezmordowanego miłośnika, niemal z uporem maniaka, starał się on zgromadzić w swojem ręku ocalić od rozproszenia wszystkie dzieła artystów polskich, których uważał za wybitnych.
Feliks Jasieński według portretu pendzla
W. Weissa.
On ocalił dla potomności „Szał” Podkowińskiego i kilka jeszcze jego dzieł (słynna „Konwalijka"). On, można powiedzieć, ukazał w Polsce w cafiej okazałości całą twórczość malarską Leona Wyczółkowskiego, którego kilkaset obrazów i rysunków ofiarował Muzeum Narodowemu w Krakowie. On tę samą usługę okazał twórczości Józefa Pankiewicza − jak zresztą całemu impresjonizmowi polskiemu w jego początkach. Przypomniał Polsce wówczas Michałowskiego. Zgromadzil u siebie najpiękniejsze może dzieła Wyspiańskiego i Malczewskiego, Tetmajera, Chełmońskiego i Stanisławskiego, Fałata, Weissa i Dębickiego, wreszcie dziesiątków innych naszych malarzy.
Wszystko to obecnie jest własnością Muzeum Narodowego w Krakowie, częściowo było już do oglądania w oddziale im. Czapskich, częściowo zaś stanie się dostępne, gdy drugi oddział tego muzeum, w domu Szołayskich na placu Szczepańskim, zostanie otwarty.
Na tem jednak nie koniec dzieła Feliksa Jasieńskiego jako zbieracza. Gromadził on w swojem prywatnem muzeum, które następnie w całości, bez żadnych wyjątków, stało się własnością Muzeum Narodowego w Krakowie, wszystkie rzeczy, przedstawiające większą artystyczną wartość także z dziedziny sztuki stosowanej − meble, ornaty, inne kosztowne artystyczne tkaniny, pasy polskie (dobór ich jest poprostu wspaniały). Pozatem znany był wszystkim może najbardziej jako zbieracz dzieł sztuki japońskiej, której również zebrał kilka (około 6) tysięcy okazów i aby również ofiarować je Muzeum.
Był bowiem Jasieński jednym z pierwszych w Europie, a pierwszym w Polsce estetą, który ocenił wpływ sztuki japońskiej na malarstwo europejskie i znaczenie „japońszczyzny” dla europejskiej kultury artystycznej. Dzięki niemu ma obecnie krakowskie Muzeum Narodowe zbiory japońskie, w niektórych działach do najbogatszych w Europie należące. Biblioteka, dotycząca rzeczy sztuki, pozostawiona przez Jasieńskiego dla Muzeum, jest jedyna u nas w swoim rodzaju.
Dzieła sztuki japońskiej zgromadził Feliks Jasieński podczas swoich podróży, które w młodym wieku odbył po całym świecie, dotarłszy na dłuższy pobyt aż do Japonji, co w owym czasie − kilkadziesiąt lat temu − nie było jeszcze rzeczą tak zwykłą, jak dzisiaj. Z tej swojej podróży napisał książkę, która jest czemś więcej, niż dziennikiem podróży, zatytułowana „Manggha" − stąd znany sam pod przezwiskiem „Mangghi”. Był to wielki tom o prawie tysiącu stronicach druku (napisany po francusku), którego podtytuł brzmiał: „Podróż poprzez świat i poprzez idee”.
Istotnie książka ta, to nietylko „dziennik podroży” po krajach materjalnych, lecz także po krajach myśli i idei, w jakikolwiek sposób stykających się ze sztuką, pełen oryginalnych spostrzeżeń, powiedzeń, aforyzmów, obserwacyj, wzmocnionych żywością zarówno umysłu jak wyobraźni, oraz dowcipu, odznaczającego Feliksa Jasieńskiego jako pisarza. Książka, o wszystkiem − może wzorowana trochę na słynnym „Dzienniku Goncourtów”.
Był to bowiem pisarz naprawdę i to pisarz zupełnie niepospolitej miary. Wielu innych, mających taką książkę za sobą, jak „Manggha”, jużby do tego tytułu miało pretensję − Jasieński się pisarzem nie mianował, choć naprawdę i poza tą książką pisał bardzo wiele i pisał pierwszorzędnie. Pisał przedewszystkiem jako publicysta estetyczny − o sztuce plastycznej wszelkiego rodzaju i o muzyce, której był znawcą pierwszorzędnym, sam doskonałym muzykiem wykonawcą, przedewszystkiem „szopenistą”.
Jasieński pisał w Warszawie w słynnej „Chimerze” − najpiękniejszem piśmie literae-kiem i artystycznem jakie wychodziło przed wojną w Polsce a może i w całej Europie − wydawanej przez Mirjama Przesmyckiego gdzie jego ostre, ale słuszne sądy o wszelkiem ,.kiczarstwie” pseudo-artystycznem. wywoływały ataki fałszywego oburzenia. Jasieński też był w znacznej mierze inicjatorem słynnego przedwojennego wydawnictwa Altenberga „Sztuka polska”, w którem sam napisał dużą część świetnych małych monografij malarzy polskich, kierownikiem artystycznym niezapomnianego również miesięcznika lwowskiego „Lamus”, oraz krakowskiego „Miesięcznika literacko-artystycznego”.
Feljetony Jasieńskiego, pisane przez niego później, po przeniesieniu się do Krakowa w dziennikach krakowskich − były przy każdem ukazaniu się pierwszorzędnem zdarzeniem artystycznem. Przez swą świetną formę, ostry dowcip gryzącą ironję, kategoryczność sądów, felietony te zmuszały do czytania, myślenia i gniewu, zmieszanego z podziwem. Czytelnicy naszego pisma znają je, gdyż Jasieński pisał także w „Il. Kuryerze Codz.”. Feljetony te zresztą, poruszające także kwestje społeczne czasem i polityczne, przeważnie jednak zajmowały się sztuką, którą całkowicie żył ten człowiek.
I oto tu właśnie tego człowieka spotkała największa tragedia, jaka spotkać mogła miłośnika sztuki Już od lat dwudziestu bodaj wzrok mu zaczął słabnąć i słabł stopniowo coraz bardziej, tak, że po wojnie, na dobre kilka lat przed zgonem, Feliks Jasieński utracił wzrok prawie całkowicie. Łudził się i oczekiwał, że ślepota ta może zostać całkowicie uleczoną przez operację, na którą jednak trzeba „wyczekać” − zdaje się jednak, że ta choroba wzroku była tego rodzaju, iż była nieuleczalną.
Już początki słabości wzroku były dla Feliksa Jasieńskiego tragedją. On, który miłując sztukę plastyczną przedewszystkim, we wszystkich jej dziełach i przejawach, całą rozkosz życia miał we wzroku, ten właśnie wzrok, a wraz z nim radość życia, tracił coraz bardziej. Lecz − rzecz ciekawa, a może i jedyna w swoim rodzaju − nawet to nie zmniejszało w nim ani zapału dla sztuki, ani znawstwa jej dzieł. Już prawie zupełnie niewidomy, zmuszony do przykładania oczu niemal do obrazu i do przesuwania po nim palcami, Jasieński z niechybną pewnością rozpoznawał każde dzieło sztuki, wymieniał jego autora odczuwał jego walory artystyczne... Było to jedynym w swoim rodzaju fenomenem, godnym uwagi i podziwu.
Ńic też dziwnego, że po wojnie miasto Kraków przy nowym zarządzie gminą, zdecydowało się wreszcie przyjąć prawdziwie królewski dar Jasieńskiego ze wszystkich jego zbiorów i utworzyć z tych zbiorów odrębny dział imienia F. Jasieńskiego i uczynić go jego kustoszem i dyrektorem. Stało się to dopiero, powtarzamy, po wojnie i stało się niestety zapóźno, gdyż Jasieński, utworzywszy w Krakowie swoje „muzeum” prywatne już w r. 1903 odrazu przeznaczył je dla Muzeum Narodowego i już bodaj w roku 1909 czy 1910 zrobił prezydjum miasta i Radzie miejskiej w tym kierunku konkretną propozycję.
Propozycję tę niestety dla wzglądów mało zrozumiałych zlekceważono i odrzucono, a podczas wojny Jasieński, wyjechawszy na Ukrainę, musiał, odcięty od Krakowa, dłuższy czas tam pozostać. Jeszcze zresztą swoje zbiory tam nieco uzupełnił tak. że przyjęcie jego zbiorów dla Muzeum Narodowego zrealizowało się dopiero po wojnie, po powrocie Jasieńskiego do Krakowa.
Gdyby stało się to przed wojną, Jasieński przy swojem znawstwie, namiętności do zbierania, zamiłowania dla sztuki i obdarzony takiemi pełnomocnictwami, jakie miał obecnie, byłby niewątpliwie zbiory działu Muzeum swego imienia, podczas wojny zwłaszcza, pomnożył o zabytki najcenniejsze, byłby je powiększył dwukrotnie. Nie było to jemu, ani Muzeum Narodowemu w Krakowie, niestety, sądzone.
Obecnie odszedł na zawsze, w pełni zresztą uznania dla swej działalności u wszystkich, którzy cenili i kochali sztukę, pomimo swej katastrofy prawie szczęśliwy, gdy mógł być pośród swego dzieła. Ułatwiała mu to życie młoda małżonka, która po wojnie zgodziła się z nim podzielić jego los. Utrata wzroku nie przeszkadzała Feliksowi Jasieńskiemu nawet w poruszaniu się po naprawdę ukochanym przez niego Krakowie, którego znał wszystkie ulice i każdy zakątek i chodził po nich tak swobodnie, jak gdyby widział jak najlepiej.
Ze zgonem jego ubyła naprawdę jedna z najpopularniejszych i najcharakterystyczniejszych, a zarazem najbardziej wartościowych jednostek starszego pokolenia krakowskiego społeczeństwa.
Pamięć po nim zaś napewno pozostanie w najszerszym kręgu społeczeństwa w całej Polsce także i poza Krakowem. Osierocona została przez jego zgon żona, współpracowniczka artystycznej pracy małżonka, oraz syn z pierwszej żony, Henryk, znany inżynier-architekt.